„Nędznicy” Victora Hugo to fabuła o, nie podlegającym jakiejkolwiek kontestacji, przesłaniu chrześcijańskim. Doskonale aspekt ten oddaje, a wręcz eksponuje, również ostatnia, z 2012 roku, ekranizacja dzieła w reżyserii Toma Hoopera. Film, dość długi jak na produkcję Hollywoodu, trwa bowiem lekko ponad dwie i pół godziny, to prawdziwa uczta dla tych, którzy odczuwają predylekcję wobec gatunku, jakim jest musical, jako że w „Nędznikach” Hoopera wszystko opowiedziane jest śpiewem, i to nie byle jakim. Sceny, w których aktorzy posługują się klasycznym dialogiem, można policzyć na palcach jednej ręki. Wizja reżyserska odeszła jednak w tym przypadku, i to nader poważnie, od tradycyjnych konwencji gatunkowych, ponieważ jak nieczęsto aktorzy mówią, tak też tańczą, a jeśli to już robią to w specyficzny skądinąd sposób. Dla musicalu zaś, nie da się ukryć, taniec odgrywa dość relewantną rolę. Nie niweczy to jakkolwiek wartości wymowy całego obrazu. Ani w wymiarze artystycznym, ani tym bardziej w kwestii wierności literackiemu oryginałowi. Naturalnie nie sposób zmieścić całej, pięciotomowej przecież, treści Hugo, nawet w pełnometrażowej produkcji, choćby miała ona trwać ponad trzy godziny. Do istoty natomiast należy fakt, że Hooper oddał, z precyzyjną, można by powiedzieć, perfekcją, bacznym okiem, ze smakiem i w sposób, który zdaje się nie do powtórzenia, najważniejsze motywy powieści, wysuwając na pierwszy plan w każdym z nich przede wszystkim dobro, miłość, zdolność do poświęcenia, wyrzeczenia i ofiary, a nawet rezygnacji w imię tego, co wyższe, pierwszorzędne, do siebie ewidentnie dążące. „Nędznicy” Hoopera zatem to wzruszająca do głębi altruistyczna pieśń o tym, co w życiu najważniejsze. O umiejętności spojrzenia za siebie, w kierunku drugiego człowieka, bez względu na to, kim jest, skąd pochodzi i jak się nazywa. Wszyscy bowiem zmierzamy tą samą drogą i, choćbyśmy bardzo tego nie chcieli, nawzajem się potrzebujemy. To panoramiczna pieśń o miłości – do Boga, dziecka, ojca, do mężczyzny i kobiety, ojczyzny, najlepszego przyjaciela, ale i nieprzyjaciela, nade wszystko zaś do drugiego człowieka, bliźniego. To zatem pieśń o miłości, za którą czeka nas najwspanialsza nagroda – Życie Wieczne. Doskonale oddaje to jedna z ostatnich scen filmu, w której padają takie słowa: „Weź moją dłoń, poprowadzę cię do zbawienia, weź moją miłość, bowiem miłość jest wieczna i przypomnij sobie prawdę niegdyś wyrzekniętą: KOCHAĆ INNEGO CZŁOWIEKA, TO JEST WIDZIEC TWARZ BOGA”.